W tym domu na pierwszym piętrze – wchodziło si po trzeszczących schodach od tyłu budynku - mieszkała przez wiele lat moja krewna, nazywaliśmy ją „ciotką Martą”. Byłą w istocie ciotka ale dla mojej mamy – żona brata jej ojca. Zmarła w latach 90-tych dożywszy 90 lat. Tuż przed pójściem do szkoły, w lecie 1972 spędziłem tam jedne z najwspanialszych wakacji z mojego dzieciństwa. Moim kolegą był wtedy Staś – mieszkał w tym domu, i o 2 lata starszy chłopak, którego imienia zapomniałem. Były tam też chyba jakieś dziewczynki w naszym wieku. Pamiętam że na parterze mieszkała pani Kózkowa a po drugiej stronie też jakaś starsza pani, która miała kozę. Ta koza kiedyś jakimś cudem zerwała się z paliczka i zwiała w krzaki. Wiedziony jakimś imperatywem semantycznym natychmiast zawiadomiłem jedną z tych starszych pań krzycząc: „pani Kózkowa, koza się zerwała”
Ciotce Marcie zawdzięczam codzienne wizyty w tamtym czasie w kościele na mszach o 18-tej. Nudziłem się na tych mszach jak mops. A Stasia namówiłem do podpalenia starej komórki. Na jego odpowiedź, że przecież spali się także i jego dom odpowiedziałem „zamieszkasz na klatce schodowej naszego bloku” co Staś uznał za super propozycje. Na szczęście oprócz starych śmieci nic się więcej nie spaliło bo ktoś w porę dostrzegł ogień. Dostałem wtedy takie opr że już nigdy żadnej komórki nie podpaliłem
Na tyłach tego domu było wejście do mocno zachwaszczonego ogrodu w którym podczas tych wakacji wykopaliśmy kości… pewnie zwierzęce, ale nam i tak wyobraźnia działała. Tuż niedaleko był przecież mur a za nim cmentarz. Stary drewniany dom, trzeszczące schody, wielkie drzewo na dziedzińcu, zarośnięty ogród, cmentarz – to działało na wyobraźnię. Za tym ogrodem znajdował się obszar bardziej równy i mnie zarośnięty – za nim rozciągały się zabudowania ośrodków zdrowia - a na tym terenie były wraki 2 samochodów. Jeden to był beczkowóz a drugi osobowy – obydwa bez wątpienia przedwojenne.
Na terenie tej willi przez wiele lat miał swoją pracownię pan Zenon Czajka – nowodworski artysta malarz. Przez wiele lat malował szarfy, wieńce i tabliczki pogrzebowe, opracowywał i malował szyldy wystaw sklepowych. W dzieciństwie przyjaźniłem się z jego synem, Krzysztofem . Był to niesamowicie uzdolniony i inteligentny dzieciak, który zachorował na schizofrenię w szkole średniej. Przyjaźń z nim to jeden z najpiękniejszych wspomnień z mojego dzieciństwa. Wspólnie malowaliśmy (Krzysiu znacznie lepiej), pisaliśmy bzdurne opowiadania, zbieraliśmy plakaty filmowe z kina Lenino do którego chodziło się wtedy na ambitne filmy z rodzaju „Godzilla kontra Hedora”. Kino dosłownie pękało w szwach na takich seansach. Mnóstwo fajnych wspomnień których częścią są także i te związane z tym domem na Paderewskiego.