W niedzielę rano po raz pierwszy i ostatni w życiu miałam wątpliwą przyjemność korzystać z usług otwartego nie tak dawno, za to z wielka pompą ,,Modlin Airport”. Cena biletu Ryanair kusiła, oj kusiła, zwłaszcza na tle innych połączeń Polska – Irlandia w tym terminie. Myslę sobię, a co tam! Okazja, więc lecę.
Na lotnisku stawiłam się dużo wcześniej niż to było potrzebne – czyli o 8.15, podczas gdy lot Ryanairem miałam o 11.50.
Nie powiem, troche mnie zaskoczył wygląd lotniska, które przypominało wielką waską stodołę, albo szklarnię, ale powiedzmy sobie szczerze – to sa kwestie estetyczne, o których dyskutować się nie powinno. Z tego co słyszalam lotnisko zostalo zaprojektowane przez (podobno) szalenie utalentowanego i znanego architekta, dodatkowo z zacięciem pilota, który – w moim skromnym mniemaniu – powinien wiedzieć,że dlugie i wąskie hale odpraw nie służą wygodzie pasażerów.
Dziarskim krokiem wkroczyłam do kiszkowatej hali odpraw,a moje wątpliwości od razu się potwierdziły. Już 20 cm od drzwi wejściowych tworzyła się dłuuuuga kolejka wymieszanych ze sobą i mocno zdezorientowanych pasażerów. Tak naprawdę – nikt chyba do końca nie wiedział ,,za czym stoi”, pasażerowie Wizzair, Ryanair z bagażami i bez bagaży – prosto do odprawy bezpieczeństwa – wszyscy razem w jednej kupie, stoja sobie grzecznie w gigantycznej kolejce i czekają na to, co przyniesie im los.
Dzięki uprzejmości i rytmicznemu powtarzaniu ,,przepraszam, przepraszam, I am sorry, przepraszam, I am sorry..” udało mi się dopchać w koncu w okolicę punktu odprawy bagażowej, żeby się zorientować co i jak.
Nie jesl źle, pomyślałam – widząc 2 stanowiska Wizzair i Ryanair, z upragnionym napisem ,, All destinations – leave your luggage”. Stanęlam zatem jak cala reszta na koncu ogonka i czekam. Dodam ,że nie uświadczyłam ŻADNYCH taśm rozdzielających pasażerów,ani też nawet cienia informacji kto, gdzie miałby się ustawić. Była godzina 8.30. Około 9.00 zorientowałam się,że jednak to nie był chyba najlepszy wybór i przeniosłam się do prawej odnogi wspomnianej już kolejki, gdzie spędziłam kolejne 20 minut, oczekując na odprawę bagażu.
Miałam przy tym szalone szczęście, bo ilość osób odprawiająca 4 samoloty Ryanaira – wynosiła 3 sztuki, plus jedna wpatrująca się błędnym wzrokiem w pasażerów – zdaje mi się uczennica.
Kiedy dobiłam do punktu odprawy o godzinie 9.20 , po wtaszczeniu walizy na taśmę wagową dowidziałam się że NIE ZOSTANĘ ODPRAWIONA bo Cork – cytuje ,,to oni zaczynają o 9.50, bo nie chca bagażu mieszać”. Nerwowo wodziłam wzrokiem od uśmiechniętej Pani do tabliczki ,,All destinations – leave your luggage” i z powrotem, ale ok.. GRZECZNIE zaprotestowałam i powiedziałam,że nie będę stała drugi raz godziny w kolejce w której już stałam, więc Pani zaproponowała mi, zebym sobie poczekała z boczku do 9.50 i wtedy mnie odprawią. Zgodziłam się i stanęłam obok w kolejce ,,bez kolejki”, czekając pokornie na swoją kolej.
Najgorsze miało bowiem dopiero nadejść.
W międzyczasie ilość obsługujacych odprawę bagażową 4 samolotów skurczyła się do 1 sztuki + jak myślę uczennicy, która w dalszym ciągu zajmowała się głównie omiataniem mało rozumnym wzrokiem gęstniejącego tłumu pasażerów. Reszta pracowników obsługi naziemnej, odpowiedzialnej za odprawę, udała się – zalewając się salwami śmiechu ,,do gejtow”.
Atmosfera gęstniała wprost proporcjonalnie do ilości pasażerów i szybko okazało się,że jeden mały Pan i jego uczennica nie są w stanie podołać powierzonemu im zadaniu.
Jakby tego było mało, Pan – powtórze raz jeszcze – pracujący w punkcie odprawy bagażu NIE MÓWIŁ w żadnym języku poza polskim. Od czasu do czasu do desku podchodził jakiś zdezorientowany obcokrajowiec – który niestety nie władał językiem polskim- i chciał zaczerpnąć jakiejkolwiek informacji – której rzecz jasna nie otrzymywał,bo Pan ani be, ani me po angielsku.
Na tyle na ile mogłam, pomagałam, doradzałam obcojęzycznym pasażerom gdzie można by iść i się podpytać, ale na ogół wszyscy wracali do desku jak bumerangi, zawróceni przez resztę obsługi lotniska, równie miernie znajacą jezyki obce, do Pana, który nie rozumiał zupełnie nic.
W pewnym momencie musiałam się jednak poddać, bo – po pierwsze przerosła mnie historia Amerykanina, którego brata zgarnęli gdzieś do pokoju przesluchań,bo – jak mi wytlumaczył – jego ID straciło ważność, samolot uciekał i któremu nikt nie chciał pomóc,bo przecież jak tu się dogadać. Wszyscy pracownicy lotniska, od których próbował uzyskać informacje, omijali zdezorientowanego gościa szerokim łukiem, zresztą – co tu się dziwić, powtórzę to po raz setny – NIKT NIE MOWIŁ PO ANGIELSKU!!!!!!
Ja w każdym bądź razie musiałam sobie wsadzić altruizm gdzieś gleboko i zawalczyć o to , aby odprawili i mnie, bo wybiła już 10.20 i odprawa powinna zacząć się na dobre pół godziny wcześniej.
Przypominam,że stałam grzecznie z boczku, w kolejce ,,bez kolejki”, która rosła w postępie geometrycznym. Pasażerów do odprawy bagażu około 200 (uzbierało się parę samolotów), a po drugiej stronie frontu jeden Pan i jego nierozumna koleżanka. Od 15 minut nie odprawiono NIKOGO, nie puszczono ANI JEDNEJ sztuki bagażu, ponieważ nieszczęsny Pan zajmuje się próbą skonstruowania choćby jednego zdania po angielsku, tak zeby udzielić informacji nacierającym na niego obcokrajowcom. Bezskutecznie.
Jakby tego było malo, nagle okazało się,ze w kolejcę, hen hen daleko za winklem oczekują jeszcze grzecznie pasażerowie na samoloty, które teoretycznie powinny za chwilę odlecieć.A stoją już tak 2 godzinę. Coż więc się stało?Pan wstał i ogłosił, rzecz jasna po polsku i to niezbyt glośno ,,Czy wśród Państwa jest jeszcze ktoś, kto odlatuje do Stansted i Oslo? Proszę na poczatek kolejki..”. Koniec cytatu. W megafonach cisza. ŻADNEGO komunikatu,ze pasażerowie Ci są uprzywilejowani i mogą a wręcz muszą biec do przodu.
Polacy z przodu kolejki, jako jedyni rozumiejący komunikat, zaczęli intensywnie wymieniać między sobą opinie na temat poziomu obsługi i chwała im za to, bo tylko i wyłącznie dzięki temu, stojący dalej i przestępujący z nogi na nogę obcokrajowcy po wyłapaniu słów Oslo i Stansted, dowiedzieli się, że ich samolot już za chwile startuje i jeśli nie przepchają się do przodu,to nie polecą.
Nie zanotowalam ANI JEDNEGO PRACOWNIKA OBSŁUGI NAZIEMNEJ, który chociaż przeszedłby się wzdłuż kolejki i oglosił te informacje.
Wszędzie,nawet na najlepszych lotniskach zdarzaja się opóźnienia – ale właśnie w taki sposób rozwiazuje się problem niedokończonej odprawy – pracownik lotniska rusza w kolejkę i wyłapuje tych, co odprawić się nie zdażyli, po czym prowadzi ich do nowej, priorytetowej kolejki. Modlina to nie dotyczy. Najgorsze jest to,ze Ci ostatni pasażerowie pojawili się w Modlinie o czasie (wielu nawet przede mną) tylko utkwili w martwym kolejkowym punkcie z braku jakichkolwiek informacji.
Czas mijał i na zegarze była już 10.40. Dalej stoję sobie z boczku w kolejce ,,bez kolejki”. Co chwilę podchodzi ktoś z zapytaniem,czy mogłby się ,,wepchnąć” przede mnie i przed innych w kolejce ,,bez kolejki” bo jego samolot za chwilę kończy odprawę, na co ktos z tyłu kolejki głównej odpowiada ,,Ej, Panie, a dokąd Pan lecisz? - do Dublina – MY TEŻ odhukuje kolejka.
Jest 10.45 – korzystając z faktu że pod deskiem właśnie wybucha awantura,kiedy jakas dama z wózkiem usiłowała rozjechać innego pasażera, ponawiam próbę wrzucenia walizy na taśmę z wagą ,żeby wreszcie się jej pozbyć i ruszyć ku kontroli bezpieczeństwa.
Pan z obsługi łypnąl od niechcenia w moją kartę pokładową, po czym oznajmia mi,że mnie NIE ODPRAWI , bo najpierw musi skończyć Dublin.
Kulturę osobistą wsadziłam sobie więc jeszcze głębiej niż wcześniej altruizm i wycedzilam do Pana, że MNIE ODPRAWI, bo mam dosyć stania najpierw w kolejce właściwej a potem w kolejce bez kolejki, gdzie łącznie spędziłam ponad 2 godziny. Pan dalej twardo obstaje przy swoim, że nie, więc się zdenerwowałam i nie przebierając w słowach pytam - dlaczego widzę nad nim napis ,,ALL DESTINATIONS – leave your luggage” a nie np. Oslo, Stansted albo Dublin? A Pan,że tak jest na całym świecie – że się zaczyna odprawę na 2 h przed odlotem i że sama jestem sobie winna,jeśli tak wcześnie przyjechałam. No tego już nie moglam zdzierzyć i mu mówię, że nie – na całym świecie jest tak, że jak jest ,,All destinations” to jest all destinations – i pracownicy lotniska przyjmują bagaż pasażera konkretnej linii choćby i na 3.5h przed odlotem. To on do mnie,że co ja sobie myślę,żebym spojrzala że on jest SAM i bagażu mieszać nie będzie, mam czekać. Więc – nie powiem, unioslam się gniewem, mu mowię – a w zasadzie wykrzykuję, ale on też na mnie krzyczy,wiec czemu nie? -że mnie to nic nie obchodzi, że od tego ma kierowników,żeby ich poinformować o sytuacji w której się nie wyrabiaja,bo jego koleżanki pobiegły chichocząc do ,,gejtow” i tam się pochowały przed napierającym tłumem. Niech mu przyślą posiłki.
Pan mi jeszcze probowal wcisnąć historię o ,,mieszaniu bagażów” a w końcu nie wytrzymal i krzyknąl, cytuję - ,,Dobra, kurde, masz!” przykleił naklejkę , bagaż odprawił i rzucił moim paszportem z takim impetem, że prawie dostałam nim w twarz. Nie pozostając mu dłużna, z takim samym słownictwem na ustach odwróciłam się na pięcie i oddelegowalłam w kierunku kontroli bezpieczeństwa, pozostawiając gotujących się z wściekłosci na oko już z 250 pasażerow, którzy w dalszym ciągu nie zostali odprawieni, bo w ciągu 30 min odprawiono 3 walizki, w tym jedną moją.
Dalej było już tylko śmieszno i straszno zarazem. Kontrola bezpieczeństwa przeprowadzana jest przez firme zewnetrzną, której pracownicy – przynajmniej w większości – też angielskiego nie znają. Wszystko szło w miarę sprawnie, pod warunkiem,że człowiek nabrał już świadomości ,że musi się do punktu kontroli po prostu dopchać z boczku, a nie stać z tzw ,,main streamem” w kolejce.
Przede mną stała grupka zdaje się Szwedów i jak przyszło co do czego, trzeba się porozbierać do kontroli, Pan z obsługi mówi do Szweda tak : ,,Proszę włożyć buciki do koszyczka”. Szwed patrzy. Pan uprzejmie powtarza: ,,Proszę włożyć BUCIKI do KOSZYCZKA”. Szwed dalej nie rozumie. Pan pokazuje na migi. BUCIKI ----> KOSZYCZEK. Ja stoję z boku, tylko obserwuję. Przybiegła jakas Pani na pomoc – SZUZ, HERE i wskazała paluszkiem na rzeczony koszyczek. Szwed pojął. Alleluja.
Tłum w części lotniska przeznaczonej dla tych co już się szczęśliwie odprawili był dziki. Ale to się zdarza. Usiąść nie ma gdzie, trudno. Było tak późno,ze musiałam prawie natychmiast udać się do kolejnej odprawy – paszportowej, dla pasażerów spoza strefy Schengen. I tu coś mnie tknęło. Pomieszczenie dla pasażerów małe i ciasne – a odprawiają na raz 4 samoloty. Oj niedobrze.
Jak pomyślałam, tak też się stało.
Od razu po odprawie paszportowej pasażerów odlatujących do Cork wypędzono na dwór, na dlugi chodnik na końcu którego stał samolot. Żadnego daszku, wiaty, nic. Całe szczęście nie padało,za to temperatura gdzieś w granicach 2 stopni, więc wszyscy kolektywnie trzęsa się jak osiki, tym bardziej ze większość pasażerów (co za wstyd) stanowili Irlandczycy, którzy są słabo przystosowani do tego typu temperatur.
Żeby było ciekawiej, okazało się,że w chwili,kiedy nas już wypędzono z hali lotniska, samolot tak naprawdę dopiero co wylądował a pasażerowie którzy nim przylecieli, nawet nie zdążyli jeszcze wysiaść.
Staliśmy na dworze tak dobre 25min chyląc się ku hipotermii i dopiero wtedy nas wpuszczono na pokład. Szczerze wspólczuję tym, którym się nie powiodło i musieli zmierzyć się z deszczem, wiatrem oraz tym,którym się nie powiedzie w najbliższym czasie i będzie padać im na glowę śnieg.
Reasumujac. Jestem oburzona tragicznym poziomem obsługi na lotnisku. W swoim slowniku nie znajduję nawet słów na to ,by opisać jak bardzo mi wstyd zwłaszcza wobec tych wszystkich obcokrajowców, którzy przyjechali do Polski na weekend, wakacje itd. itp. Nie jestem w stanie pojąć jak to możliwe, ze pracownicy obslugi naziemnej, celnicy itp. w przerażającej większości NIE MOWIA PO ANGIELSKU, nawet w zakresie jakiego słownictwa tematycznego jakim operować powinni pracując na swoich stanowiskach.
Wszyscy obcokrajowcy, z którymi dane mi było rozmawiać, wyrazili swoje jak najbardziej negatywne opinie na temat funkcjonowania lotniska i zapowiedzieli,że już tu nie wrócą. Jedyne co mogłam robić, to tłumaczyć im,że to tylko tu w Modlinie tak jest, że wszystkie inne lotniska w Polsce działają przynajmniej poprawnie – choć jak wiadomo, warunki dla pasażerów tanich linii są na ogół skromniejsze. Ale nie zgadzam się z przeświadczeniem i opinią, że ,,tanio znaczy źle”.
Wladzom i Zarządowi ,,Modlin Airport” oraz wszelkim działaczom promującym nasz kraj jako wspaniały kierunek turystyczny pragnę powiedzieć – że to lotnisko to W S T Y D i A N T Y R E K L A M A dla Polski i jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, to część pieniędzy przeznaczonym na promocję na rynkach zagranicznych zostanie po prostu wyrzucona w błoto, ponieważ Ci ludzie po prostu tu nie wrócą.
Przypominam także, ze pasażerowie podróżujący tanimi liniami nie są obywatelami drugiej kategorii i tylko dzieki nim – Wy, pracownicy i jaśnie oświecony Zarzad macie pracę.
Poziom funkcjonowania lotniska jest wynikiem poważnej niekompetencji szczebli kierowniczych, któróm jednakże – jak widać – sytuacja ta nie przeszkadza.
Dlatego może warto przeleciec się po innych lotniskach obsługujących tanie linie i zobaczyć jak to się robi teraz, a nie kopiować rozwiązania sprzed 15 lat?
Przy okazji zastanawiam się nad paroma kwestiami: kto, choć odrobinę związany z lotnictwem zatwierdził przestarzały i niefunkcjonalny projekt hali lotniska?
Dlaczego w hali odlotów nie ma ŻADNEJ INFORMACJI ani też rozdziału kolejek, choćby i najzwyklejszymi taśmami? Jak to możliwe,że pracownicy obsługi NIE MOWIĄ PO ANGIELSKU ? (w każdym bądź razie w niedziele rano nie spotkałam ani jednego..).
Po co na stanowiskach odprawy pisać ,,All Destinations” skoro nie odprawia się wszystkich, tylko wybranców losu?
A w koncu kto ustala grafiki dyżurów,w tak nieudolny sposób, że odprawę bagażową 4 samolotów powierza się Panu o słabych nerwach, bez znajomości języka angielskiego i jego niemej i niedouczonej koleżance ?
Ciekawe czy ktoś odpowie na choćby jedno moje pytanie. Jedno jest pewne. NIE LATAM Z MODLINA i Wam teź nie radzę. Żałuję, że nie nagrałam wszystkiego. Mam jednak nadzieję, że ktoś zrobi to za mnie