Autor: Konstanty Modliński (Kamo)
Do Rady Miejskiej
Kiedy w Płocku Miejska Rada,
Pierwszy raz się zbierze,
Każdy Jej życzenia składa,
Całym sercem, szczerze!
Żem ja gorszy, nikt nie powie,
Prawo mam to samo,
Wysłuchajcie więc, Radcowie,
Co wam życzy Kamo.
Radźcie, jak chcecie, Panowie,
Tylko niech ujrzymy,
Żeście Płocka są ojcowie,
A nie zaś ojczymy.
Gdy się o tym przekonamy,
Sława Wam zaświeci,
I Was czule pokochamy,
Jako ojców dzieci!
Idąc społem w zbożnej pracy,
Nic nie będzie tamą;
Szczęście czeka Was, Rodacy!
Tego życzy - Kamo.
Dobra sprawa zawsze pilna
Wre, wre praca w płockim grodzie...
Coraz nowe słychać hasła,
A Ty czuwaj wciąż Narodzie,
By zapału skra nie zgasła!
Więc popieraj dobre sprawy,
Słowem, ręką, myślą, czynem;
Ojcom miasta nie skąp sławy,
Zasłużonych wieńcz wawrzynem!
Lecz gdy warchoł się pojawi,
Na dnie nurtu, czy fal szczycie -
Niech głos Ludu się nie bawi,
A go skarci należycie!
W każdej zbożnej, zacnej pracy,
Niechaj nie wie nic lewica,
Gdy na dobry cel, Rodacy,
Wasza daje coś prawica!
Nie mówcie, że Wam się zdawa,
Iż coś jest niezwykle pilne;
Każda dobra w Polsce sprawa -
Pilna dziś - to nie omylne!
-----------------------------------------------
Rok 1917
Nakładem "Tygodnika Płockiego"
Pisownia oryginalna.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Autor: Władysław Broniewski
Dzwon w Płocku
Dzwon za poległych pod Warną
bił dziewięć razy.
Królowi się zmarło,
wojsku się zmarło,
a dzwon bił dziewięć razy
o zmierzchu.
Płynęła Wisła do Dobrzynia,
rude słońce lizało fale po wierzchu,
czerniały lasy sosnowe,
szarzała mazowiecka równina,
stał Zamek Mazowiecki,
stała świątynia.
Tak działo się setki lat,
słyszeliśmy to ja i mój dziad,
pod kasztanami za Tumem
braliśmy zmierzch do ręki,
jak świętojański kwiat.
A dzwon płynął olbrzymią chmurą,
górą,
dziewięć razy
i setki lat.
Czegóż nas nauczyły wieki,
wsłuchanych w dźwięk daleki?
Trwać!
jak pod Warną,
i żeby tutaj się zmarło.
Miasto rodzinne
Nie uszedłem w życiu pół drogi,
a już zewsząd czai się rozpacz...
O dalekim, minionym, drogim
powiedz, serce, albo się rozpłacz,
wskrześ na chwilę tych lat urodę,
kiedy na świat patrzyłem dzieckiem...
Stał nad Wisłą stary dom z ogrodem
na wysokiem wzgórzu mazowieckiem...
Wy nie wiecie, jak tam biją dzwony,
stare dzwony o cichym zmierzchu,
kiedy słońca język czerwony
liże fale, rude po wierzchu,
gdy już ciemnym brzegiem po równinie
niosą lasy sosnową zadumę,
a poważny ton nad wszystkim płynie
w czarnym jęku stada wron za Tumem...
Wydzwoń, serce, ostatnie podzwonne
tej starzyźnie, co w ziemię wrasta.
Ja poszedłem stamtąd na wojnę
i nie wrócę do tego miasta,
ale miło mi o tamtej ziemi
myśleć czasem, idąc przez życie,
żem nauczył się tam słów, któremi
umiem kochać i cierpieć, i bić się.
Dzięki, dzięki za każde słowo,
dobrzy ludzie z dziecięcych wspomnień
niech wam szumi wiślanie, sosnowo
wiatr, co ślady tam zamiótł po mnie.
Rysunek
Ziemio moja, droższa od innych,
nie śpię, szukam wspomnień dziecinnych,
bazgrzę niezręcznie i na papierze
dom się pojawia, płoty, ganki,
bzy pachnące w majowe ranki,
i wśród trawnika konwalie świeże –
kwiaty mej matki w dniu jej imienin –
ławka, gąszczem bzu opleciona,
dąb, co od wieków nic się nie zmienił
i błogosławiąc wznosi ramiona.
Czemu słyszę dominikański
dzwon, co dzwonił na Anioł Pański?
Głowa słońca tonie już w Wiśle…
Mały chłopiec – o czym ja myślę?
– o narcyzach? o wildze na gruszy?…
Bije siedem wieczornych uderzeń,
grusza biało płatkami prószy,
rośnie stary dom na papierze…
Czemu, czemu tak smutno duszy?
Mazowsze
II
Równino mazowiecka,
rozpostarta szeroko,
po tobie błądzi moje serce dziecka
i męża oko.
Z Tumskiej spoglądam Góry
na Królewski Las,
zaciera jego kontury
czas.
Mokradła i kaczeńce…
Dawno to było temu.
Myśli już nie dziecięce i nie młodzieńcze.
Czemu?
Starzeję się, jak płocki dąb,
silny podobnie,
z czasem i z losem ząb za ząb,
i nie podchodźcie wy do mnie!
A kiedy runę, to na tę ziemię,
którą kocham,
i ciebie, pieśni, też pogrzebiemy
z ostatnim szlochem.
Najbliższa ojczyzna
Nad ranem to już nie wiadomo,
co robić z liryką rzewną,
należałoby iść do domu,
a jestem w domu, na pewno.
Więc sny? I znów jestem w Płocku,
i znów konwalie (psiakrew),
a w Radziwiu kaczeńce i jaskry
i o świcie, i o północku
Należałoby pójść do Brwilna
albo do Łącka.
Sprawa nie bardzo pilna,
ale tam taka łączka,
taka łączka, gdzie pachną storczyki
nad jeziorem przecudnie modrym,
gdzie czeremcha naprawdę dzika,
gdzie fale, takie mądre,
przybliżają się, żeby je kochać
jak córeczkę…
Pójść dalej, jeszcze trochę,
nad rzeczkę,
a tam małże, ślimaki, pijawki
i kity trzcin, i wodne lilie.
Przejrzę się w stawku
przez chwilę:
przeżyłem łąkę i las sosnowy,
i jezioro, i Płock, i Wisłę…
Ojczyzno moja, znowu, znowu
kocham i myślę.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Autor: Wanda Gołębiewska
Czyste niebo
gdy nie wiem
jak rozproszyć samotność
wyłączam telewizor
idę za Tum popatrzeć na Wisłę
na krajobraz co oddycha
moimi myślami
deszczem śniegiem
powietrzem czterech pór roku
i przez chwilę jest dobrze
drzewa przyjazne
trawnik niczym dywan
dyskretne ptaki na nim zniknęły
tylko wróble co wszystko najlepiej wiedzą
chmury dzisiejsze
a i tak z przeszłości
nie mają pamięci
niepotrzebna im
nie znają samotności
są zawsze albo ich w ogóle nie ma
czyste niebo wzbudza
niekłamany zachwyt!
gdy nie wiem
jak rozproszyć samotność
przepędzić złe myśli
i przeczucia
rozpalam ogień w piecu
niech ze mną gada
strzela iskrami
wróżąc gości
niech pełga po suficie
ochrania przed światem
cofa wskazówki zegara
łagodząc ból tych dni
co przed nami